O czym trzeba pamiętać na początku?

WSEŁ
Typografia
  • Mniejsza Mała Średnia Duża Największa
  • Domyślnie Helvetica Segoe Georgia Times

Wspólnotowe Studium Ewangelii według św. Łukasza może być prowadzone bez pomocy podręcznika dla ekipy prowadzących Wspólnotowe Studium Ewangelii (jest w przygotowaniu), wystarczą umieszczone tutaj materiały dla uczestnika.

Przez wiele lat różne wspólnoty korzystały tylko z tego podręcznika dla uczestników „Jezus Chrystus – mój Zbawca”. Głoszący przygotowywali katechezy (i wezwanie do modlitwy – odpowiedzi) na podstawie treści rozważanych w danym rozdziale Ewangelii.

Założenie podstawowe jest jednak takie, że wszyscy uczestnicy Wspólnotowego Studium Ewangelii przeżyli wcześniej REO lub inne rekolekcje kerygmatyczne, na których zawierzyli swoje życie Jezusowi Chrystusowi jako swojemu jedynemu Zbawcy i poddali je Jemu jako swojemu jedynemu Panu oraz doświadczyli napełnienia Duchem Świętym.

Dla tych, którzy już doświadczyli odnowienia swojej wiary w Duchu Świętym i z zaufaniem poddają się Jego prowadzeniu, wszystko jest pociągające i fascynujące: słowa pieśni są autentyczną modlitwą serca, katecheza jest odkrywaniem duchowych tajemnic, dzielenie w grupie – słuchaniem o cudach, które Bóg czyni w życiu innych ludzi, codzienne rozważanie Słowa Bożego – osobistym spotkaniem z Bogiem i wsłuchiwaniem się w Jego pełen miłości głos. Bez doświadczenia spotkania z żywym Bogiem:

■ pieśń uwielbienia nie jest jeszcze modlitwą, ale zwykłą piosenką (i często nie trafia w muzyczny gust słuchaczy);

■ katecheza jest trudną do zrozumienia i zapamiętania teorią;

■ nasze świadectwa to dla uczestników zbyt intymne zwierzenia (użalanie się nad sobą lub przechwalanie się);

■ na osobiste czytanie Biblii brak czasu i chęci.

Dlatego przed Wspólnotowym Studium Ewangelii trzeba koniecznie przeprowadzić REO lub kurs „Nowe życie” (albo inne rekolekcje kerygmatyczne).

Jeżeli w momencie rozpoczynania Studium Ewangelii jest to niemożliwe, to kerygmat powinien być tematem pierwszego spotkania Wspólnotowego Studium Ewangelii (wraz z modlitwą zawierzenia życia Jezusowi oraz prośbą o prowadzenie Ducha Świętego). Najprawdopodobniej nie będzie wtedy spotkania w małych grupach, dlatego należy zachęcić uczestników, aby uważnie przeczytali wstęp i przez tydzień rozważali materiały przygotowujące do następnego tematu (o Słowie Bożym).

Kolejne spotkanie powinno być bardzo dobrze przygotowane, ponieważ ma ono za zadanie uświadomić wszystkim, jak ważne dla naszego zbawienia jest słuchanie Jezusa. On do każdego z nas mówi: „Pójdź za Mną”, zaprasza do bliskiej relacji, wzywa do poznania Jego stylu życia i naśladowania Go (w relacji z Bogiem Ojcem i w relacjach z ludźmi). Katecheza o znaczeniu Słowa Bożego przygotowuje nas do podjęcia decyzji zaangażowania serca, umysłu i woli w rozważanie Ewangelii. Od naszej decyzji zależy, czy wytrwamy na tej drodze do końca mimo przeszkód, różnych trudności, zniechęcenia i innych pokus, które z całą pewnością się pojawią, gdyż o to, czy pójdziemy za Jezusem, toczy się zacięta walka duchowa z przeciwnikiem naszego zbawienia.

Dla odpowiedzialnych za prowadzenie wspólnoty (nauczanie i modlitwę) i dla rady animatorów małych grup (dzielenia się wiarą) ta walka zaczyna się o wiele wcześniej, ponieważ już na etapie podejmowania decyzji dotyczących formacji. Dlatego chcę tutaj podzielić się z Wami świadectwem moich zmagań o Wspólnotowe Studium Ewangelii. Może trudności, które napotkacie, będą podobne i przyda się Wam to moje zdumiewające doświadczenie. W każdym razie dzięki temu wiele zrozumiałam i odkryłam, jak wielkim skarbem jest wspólnie rozważane Słowo Boże.

Moje świadectwo

Gdy weszłam do wspólnoty, istniała ona już od 8 lat i liczyła ponad 150 osób. Byli to przeważnie studenci (Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Akademii Medycznej, Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Politechniki Lubelskiej i innych uczelni), czyli ludzie młodzi, otwarci, radośni, spragnieni wiedzy, nawykli do uczenia się, czytania i odkrywania nowych rzeczy. Przebywanie razem, wspólne wyjazdy, rekolekcje, spotkania modlitewne, msze święte i świętowanie (agapy) sprawiały wszystkim wiele radości. Pierwsze miejsce we wspólnotowym życiu zajmowały nasze ludzkie relacje, ale nie znaczy to, że nauczanie było marnej jakości – wprost przeciwnie: katechezy głosili dla nas profesorowie teologii z KUL i to w sposób bardzo atrakcyjny, a jednocześnie głęboki i pobudzający do refleksji.

Czegóż można chcieć więcej? Mimo to czułam jednak pewien dyskomfort. Wyraźnie widziałam, że są we wspólnocie jakby dwa rodzaje ludzi: jedni pełni radości i zapału, a drudzy jakby czegoś pozbawieni, niepewni, zdezorientowani. Pierwsi angażowali się w posługę animatora lub w jakiejś diakonii, widać było, jak rozwijają się ich talenty i doskonalą umiejętności. Drudzy słuchali tych samych katechez i modlitw, ale nic to w nich nie zmieniało. Wiedziałam, że należę do tych drugich i długo zastanawiałam się, dlaczego tak jest. Odpowiedź poznałam dopiero po 2 latach, gdy pojechałam na wakacyjne REO (Rekolekcje Ewangelizacyjne Odnowy). Decyzja powierzenia Jezusowi swojego życia jako jedynemu Zbawcy i Panu oraz chrzest w Duchu Świętym zmienił wszystko. Doświadczenie (duchowe, ale bardzo realne) spotkania Boga żywego, doświadczenie Jego miłującej obecności otwiera na prawdę o życiu wiecznym, pokazuje nową nieskończoną perspektywę, nadaje sens i wartość temu, co dziś czynimy. I daje radość! Ta pewność, że kocha mnie Bóg, Stwórca świata, uskrzydla! I tak znalazłam się wśród tych pierwszych, najszczęśliwszych na świecie!

Wniosek był jasny: kerygmat to priorytet, jest początkiem nowego, świadomego życia duchowego, ma ogromne znaczenie i musi być pierwszy. Bez niego nie ma mowy o wzroście, ponieważ jak ma się rozwijać coś, co jeszcze wcale się nie narodziło?

Jak ślepy, któremu przywrócono wzrok, poznawałam tę nową dla mnie, duchową rzeczywistość. Najbardziej poruszał mnie temat fałszywych obrazów Boga. Ze zdziwieniem odkrywałam, jak jest ich dużo i jak bardzo są różne od siebie: po jednej stronie Bóg „policjant i surowy sędzia”, a po drugiej „stetryczały dziadek aprobujący wszystko” lub „dyktator despota” i „obojętny, nieobecny absolut” itd.

Doświadczyłam już osobistego spotkania z Bogiem miłującym, miłosiernym, dobrym i świętym, ale teraz chciałam zrozumieć, wiedzieć, jaki Bóg jest. Natrafiłam wtedy w Ewangelii według św. Jana na taki fragment: „Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, [o Nim] pouczył” (J 1,18) i na słowa Jezusa: „Wszystko przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić” (Mt 11,27). Zapytałam o to księdza. Odpowiedział mi, że to oczywiste, że Jezus wciąż powtarzał: Czynię to, co czyni Bóg Ojciec. Mówię to, co mówi Ojciec. Kto Mnie słucha i przyjmuje, ten Jego przyjmuje. Kto Mnie odrzuca, ten Jego odrzuca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy. Kto mnie widzi, ten widzi Boga Ojca (por. np. J 5,19-47; J 10,30).

Bardzo zadowolona, że znalazłam wreszcie sposób, aby poznać, jaki naprawdę jest Bóg, wzięłam się do czytania czterech Ewangelii. Od samego początku natrafiłam na masę przeszkód i taki trud, że sama nie umiałam sobie z tym poradzić. Zaczęłam szukać pomocy i dopytywać, co się dzieje. Dowiedziałam się wtedy, że potrzebuję przede wszystkim pomocy Ducha Świętego, który jako jedyny może otworzyć moje serce i uzdolnić mnie do przyjęcia Słowa Bożego. Ponadto tylko Duch Święty może otworzyć dla mnie Biblię, gdyż jest ona księgą zapieczętowaną, pełną duchowych tajemnic, które tylko Duch Święty może mi wyjaśnić, ponieważ to On je tam umieścił.

Stąd drugi prosty wniosek: trzeba wszystko zawsze zaczynać od modlitwy do Ducha Świętego. Z Nim wszystko jest możliwe, a bez Niego nic, gdyż tego, co jest nadprzyrodzone (ponadnaturalne), nie da się osiągnąć ani poznać przy pomocy samych naszych ludzkich wysiłków, czyli w sposób naturalny (por. 1 Kor 2,6–16).

W praktyce skutki modlitwy do Ducha Świętego przekroczyły wszelkie moje oczekiwania i wyobrażenia. Rozmiłowałam się w Słowie Bożym, każdą wolną chwilę spędzałam na czytaniu Ewangelii. Szczęście zagościło w mojej duszy, radość i zachwyt napełniały mnie za każdym razem, gdy po krótkiej modlitwie do Ducha Świętego zaczynałam słuchać, co mówi do mnie Jezus. Dopiero później dowiedziałam się, że pół godziny czytania i rozważania Słowa Bożego dokonuje w duszy dużej przemiany, oczyszczenia jak wiele dni czyśćca, dlatego jest odpustem cząstkowym zatwierdzonym przez Kościół. (Doświadczyłam tej łaski, zanim ktoś mi o tym powiedział!). Pragnęłam, aby inni dzielili ze mną tę radość i spontanicznie dzieliłam się swoimi odkryciami, mówiłam o Jezusie, o tym, co czynił, do czego nas zaprasza, jaki jest cudowny.

Przy okazji tych rozmów zaczęłam odkrywać, że wiele osób ma zupełnie inne wyobrażenie o Jezusie, cytuje słowa, których On nigdy nie powiedział, i zaprzecza temu, co jest zapisane w Ewangeliach. Czasem wyglądało to tak, jakbyśmy rozmawiali o dwóch zupełnie innych osobach, a nie o Nim. Pewna starsza, bardzo pobożna kobieta powiedziała mi: „To był dla Jezusa trudny wybór, kiedy zostawiał swoją żonę Magdalenę i ich dzieci, ale dobrze zrobił, że wrócił na krzyż. Zbawił nas. A tak umarłby ze starości jak każdy, bez sensu”. Przeżyłam szok. Wiedziałam przecież, że ona dużo się modli, słucha katechez, często chodzi do kościoła, zachęca do tego swoje dzieci i wnuki, ma na nich dobry wpływ i jest bardzo kochana. Jej wiara w Jezusa była silna i szczera, tylko w jakiego Jezusa uwierzyła? Zapytałam, w której Ewangelii przeczytała o tym, co teraz mówi. Przyznała, że nigdy nie przeczytała żadnej Ewangelii, ale widziała dużo ekranizacji i założyła, że nikt by nie śmiał rozpowszechniać kłamstw o Jezusie, Bożym Synu.

Gdy zainteresowałam się tym, z jakiego źródła ludzie czerpią swoją wiedzę o Jezusie Chrystusie, to okazało się, że inne osoby także budują swoje wyobrażenia o naszym Zbawcy z zasłyszanych gdzieś wypowiedzi, legend, książek beletrystycznych, filmów itp. Dodają też coś od siebie, swoje pobożne pragnienia i wyobrażenia o (ich zdaniem) idealnym Bogu. Moje nowe odkrycie było bardzo trudne. Galeria fałszywych obrazów Boga, które miał odkłamać Jezus (przychodząc na ten świat jako człowiek, ukazując nam w swoim życiu i nauce prawdziwe oblicze Boga Ojca), została powiększona o galerię fałszywych obrazów Syna Bożego. Dlaczego tak się stało? Jak do tego doszło?

Tu kolejny wniosek: „Nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa” (św. Hieronim). Czego ludzie nie wiedzą, to sami sobie dopowiedzą.

Pomyślałam, że nie było w tym niczyjej złej woli, tylko lenistwo i głupota. Wydawało mi się, że łatwo będzie to naprawić, wystarczy tylko przygotować i poprowadzić Wspólnotowe Studium Ewangelii. Muszę przyznać, że nie doceniłam przeciwnika naszego zbawienia. Walka duchowa, jaka się o to wtedy rozpoczęła, trwała kilka lat.

Najpierw zaskoczył mnie ksiądz, ówczesny pasterz naszej wspólnoty. Po prostu wyśmiał mój pomysł, twierdząc, że żyjemy w kraju tak katolickim, że każdy zna Jezusa choćby z niedzielnych czytań i homilii. Próbowałam go przekonać, że wielu ludzi nie słyszy i nie pamięta tego, co było mówione podczas niedzielnej mszy świętej. Oczywiście sprawdziłam to, przepytując moich znajomych, co zapamiętali z ostatniej liturgii. Nikt nie wspomniał o Jezusie, pamiętali tylko jakieś ciekawostki lub coś, co ich oburzyło. Niestety nie przekonało to naszego pasterza, tak samo jak przykłady różnych przekłamań na temat Jezusa, które słyszałam. Uznał to za błahostki. Reakcja lidera naszej wspólnoty była taka sama. Tu muszę dodać, że wówczas wszyscy nasi liderzy byli teologami z wykształcenia, a ten akurat miał doktorat z tej dziedziny. Byłam załamana, rozczarowana ich postawą i oburzona. Nie mogłam ich zrozumieć.

Dziś już rozumiem, wiem, dlaczego tak się zachowali, i tym chcę się podzielić. To całkiem naturalna reakcja (w naszym świecie opanowanym przez grzech egocentryzmu), jest powszechnie spotykana w różnych sytuacjach naszego życia. Osoby, które długo studiowały jakąś dziedzinę wiedzy, zapominają, że inni są w tej ich dziedzinie całkowitymi ignorantami, że inni ludzie nie wiedzą rzeczy, które dla nich są oczywiste i podstawowe. Krążą o tym anegdoty, szczególnie o lekarzach i pacjentach, a także o nauczycielach i uczniach.

Podobnie jest z teologami. Po 5 latach nauki (w seminarium po 6 latach), a w przypadku doktorów i profesorów po jeszcze dłuższym czasie studiów teologicznych, po wielu egzaminach ze znajomości ksiąg Starego Testamentu oraz czterech Ewangelii, Dziejów Apostolskich i Listów można zapomnieć, że są na świecie ludzie, którzy nigdy nie przeczytali nawet pobieżnie żadnej Ewangelii. Nie mówię tego, aby kogokolwiek z nich potępiać. Dziś sama przyłapuję się na tym, jak dziwią mnie niektóre pytania, ponieważ zapominam, ile wiedzy otrzymałam podczas moich studiów teologicznych.

Dlaczego zatem o tym wszystkim mówię? Chodzi o to, że kiedy rozumiemy, na czym polega problem, to nie rezygnujemy z szukania rozwiązania, nie odchodzimy, oskarżając innych o złą wolę. To dotyczy oczywiście obu stron. Spotkałam księży, którzy uznali, że brak zaangażowania ludzi w życie parafii wynika z osobistych pobudek, jakiejś niechęci do nich. Nie przychodzi im do głowy, że wiele osób nie zna Dobrej Nowiny i nie widzi sensu w traceniu czasu ponad przewidzianą przez tradycję normę. Kiedy im o tym mówię, to dziwią się temu, ponieważ przecież „w każdą niedzielę czytane jest Słowo Boże, głoszę homilię i jak nawet nie jest ona najlepsza, to przecież wszystko jest w stałych częściach mszy świętej”. To jest prawda –obiektywna. Na szczęście, jako katechetka z 20-letnim stażem jestem dziś w stanie pokazać im, że nawet bardzo częste powtarzanie czegoś uczniom nie sprawi, że to przyjmą, zrozumieją, zapamiętają. Ci, którzy uczą katechezy w szkole, przyznają mi rację. Potem muszą przyznać też, że na żadnym etapie szkolnej katechezy nie ma rozważania treści Ewangelii poza nielicznymi, wybranymi fragmentami. Nie ma mowy o lectio divina, czyli duchowym studium Słowa Bożego, które prowadzi nas do udzielenia odpowiedzi (oratio – w modlitwie) na usłyszaną od Boga prawdę, a to właśnie jest aktem żywej wiary.

Wniosek: chociaż syty nie rozumie głodnego, to nie można rezygnować z przekonywania go do niesienia pomocy głodującym.

A teraz już pointa. Jak się domyślasz, to Wspólnotowe Studium Ewangelii jednak powstało i teraz proponuję je Twojej wspólnocie. Oznacza to, że na nic się zdały wszelkie podstępy złego ducha. Chcesz wiedzieć, w jaki sposób dokonało się zwycięstwo?

Po pierwsze, nie zrezygnowałam – przede wszystkim dlatego, że kocham Jezusa i chcę, aby wszyscy mogli Go poznać i doświadczyć, jak cudownym jest Bogiem, Zbawcą, Przyjacielem! Udało mi się spotkać kilka osób poszukujących Prawdy (czyli Jezusa) i w małej grupie zaczęliśmy rozważać Ewangelię według św. Łukasza. Co jakiś czas na nowo powtarzałam moją prośbę kolejnym liderom i pasterzom, przedstawiając kolejne argumenty i przykłady. Sami widzieli, jakie skutki ma głoszona w niektórych denominacjach „ewangelia sukcesu” (uwierz, a Jezus uczyni Cię bogatym i spełni wszystkie Twoje kaprysy, uzdrowi choroby, da Ci rajski byt na tej ziemi”) czy „teologia wyzwolenia” (rewolucja i walka o sprawy doczesne bez perspektywy wieczności i sądu Bożego), ale… upierali się, że to nie dotyczy nas, Polaków – katolików. Jedyne, do czego udało mi się kiedyś namówić odpowiedzialnych za głoszenie, to jedna katecheza i warsztat z lectio divina. Aż w końcu, po paru latach, dotarło do mnie, że o własnych, ludzkich siłach w tej duchowej walce nie wygram, że sama jestem bez szans. Wtedy zaczęłam się modlić: Jeżeli chcesz Jezu, aby Ciebie poznali, umiłowali i poszli za Tobą drogą zbawienia, to zrób coś, ponieważ ja nic więcej zrobić nie mogę, ale Ty jesteś Bogiem!

I stał się cud. Na bardzo ważnym spotkaniu pasterzy różnych wspólnot, liderów i animatorów, czyli prowadzących wspólnoty, ktoś z nich zabierając publicznie głos, powiedział: „Jak czytamy w jednej z Ewangelii, Jezus upomniał Piotra, mówiąc: «Quo vadis, Domine»?”. Wymieniłam spojrzenia z naszym pasterzem i liderem i już wiedziałam, że mam pozwolenie na Wspólnotowe Studium Ewangelii w naszej wspólnocie! Rozpoczęliśmy nasze pierwsze Wspólnotowe Studium Ewangelii według św. Łukasza prawie natychmiast, ponieważ było już przygotowane. Potem, przez wiele lat, co roku robiliśmy studium kolejnej Ewangelii, aby po 4 latach powrócić do tej (św. Łukasza), ponieważ w międzyczasie dołączyli do naszej wspólnoty nowi ludzie.

Ostatni wniosek: Rób sam, co tylko możesz, jakby wszystko zależało od Twojego wysiłku (Twojej pracy), a potem módl się tak, jakbyś nic nie zrobił (ze świadomością, że nic nie zależy od Ciebie), licząc wyłącznie na moc Boga.

Do tego Cię najgoręcej zachęcam: módl się i współpracuj z łaską Ducha Świętego – innej opcji zbawienia nie ma. Tylko z Nim życie jest fascynującą przygodą. Jeżeli tak wiele Bóg uczynił dla mnie i mojej wspólnoty, to z pewnością uczyni też dla Was. Amen.


 wspolnotowe-studium-ewangelii-wg-sw-lukasza.jpgBiblii nie wystarczy przeczytać. Nawet bardzo uważna lektura może być bezowocna dla naszego życia. Poznawanie Ewangelii to rozważanie – z pomocą Ducha Świętego – Słów Jezusa Chrystusa i zgłębianie sensu Jego czynów, po to by nawiązać z Nim osobistą więź.

 KUP PODRĘCZNIK

Książka formacyjna może być przerabiana indywidualnie lub wspólnotowo z elementami dzielenia w małych grupkach.

Informacja o plikach cookie

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.