To tytułowe zdanie stało się hasłem reklamowym naszej poradni małżeńskiej. Któregoś dnia jedna z osób przechodzących koło samochodu, na którego szybie jest ono wypisane, spytała: „Naprawdę pani w to wierzy?”. Odparłam z wielką siłą: „Tak, tylko trzeba trochę nad tym popracować”. Właśnie – popracować, a tu albo się nie chce, albo nie ma czasu, albo dzieci są ważniejsze, albo… Tych „albo” bywa nieraz bardzo dużo! Niektóre z nich są uwarunkowane naszą przeszłością, relacją z najbliższymi, a w związku z tym trudne do przeskoczenia. Bywa też tak, że uważamy od samego początku małżeństwo za krzyż, w miarę upływu czasu coraz cięższy, nie robimy więc nic, aby trudną małżeńską rzeczywistość zmienić, bo „tak musi być”, sami siebie skazujemy na małżeńskie cierpienie. Nie szukamy pomocy, nie przyjmujemy rad, nie snujemy refleksji nad tym, co się dzieje, bo przecież „Jezus cierpiał”, więc i my musimy – „to normalne”. Ale Jezus radował się też miłością nowożeńców w Kanie, więc „coś” tu nie gra! Przecież mamy prawo do życia w szczęśliwym małżeństwie! Co więcej, małżeństwo szczęśliwe staje się znakiem Bożej obecności, przedsmakiem nieba, choć to szczęście może wyglądać trochę inaczej niż w komediach romantycznych, czyli zamulających serce, niedających prawdziwego obrazu rzeczywistości.
Co więc robić? Trochę popracować, wdrożyć to i owo do małżeńskiego życia, skorzystać z łaski sakramentu małżeństwa. Oto kilka wskazówek. Mam nadzieję, że się Wam, Drodzy Czytelnicy, przydadzą. Żyjemy nimi z mężem od 15 lat i śmiało możemy powiedzieć, że nasze życie małżeńskie jest szczęśliwe.