Czy parafia potrzebuje Odnowy? - z ks. Waldemarem Sądeckim rozmawia ks. Krzysztof Krzaczek

Czytelnia
Typografia
  • Mniejsza Mała Średnia Duża Największa
  • Domyślnie Helvetica Segoe Georgia Times

Księże proboszczu, ruch charyzmatyczny nie jest Księdzu obcy. Jaka była Księdza historia?

To prawda, spotykałem się ze wspólnotami jeszcze w seminarium. Na naszym roku zawiązała się grupka kleryków inspirowanych duchowością karmelitańską. Później odkryliśmy, że chcemy wejść przez życie kleryckie w kapłaństwo właśnie jako taka wspólnota. Wyglądało to tak, że spotykaliśmy się, za pozwoleniem ojców duchownych i rektora, na krótkie spotkanie modlitewne. Doświadczenie spotkania małej grupy różniło się od życia w ogromnej społeczności semi­naryjnej. Dodam, że trudno było o bliskie relacje ze wszystkimi na całym roku, ponieważ nasz rocznik był bardzo duży (wyświęcono nas trzydziestu dziewięciu tylko dla diecezji lubelskiej, nie licząc dochodzą­cych kleryków z diecezji zamojsko-lubaczowskiej i zakonników).

Następnie obudziło się w nas pragnienie zobaczenia, jak działają różne wspólnoty w Kościele. Przeszliśmy wtedy m.in. katechezy wstępne drogi neokatechumenalnej, byliśmy na spotkaniach różnych wspólnot, a także przeszliśmy seminarium Odnowy w Duchu Świętym.

Nasza grupka kilkunastu kleryków ewoluowała. Wyjeż­dżaliśmy na wspólne rekolekcje w czasie wakacji. Po dwudziestu pięciu latach kapłaństwa nadal mamy dobre relacje. Wciąż mogę się spotkać z tymi wszystkimi księżmi, wyspowiadać się u nich albo oni u mnie i porozmawiać bardzo szczerze o wszystkich sprawach.

Po święceniach wielu z nas zaangażowało się w dzia­łalność wspólnotową w różnych parafiach. Ja trafi­łem do parafii św. Brata Alberta w Puławach. Tam była malutka grupka, raczej starszych osób, które nazwały się Odnową w Duchu Świętym. Przyznam, że ja miałem wyobrażenia Odnowy inne, ale z zapałem próbowaliśmy się spotykać, modlić. Potem uroczyście przeżyliśmy chrzest w Duchu Świętym, przyjechali specjalnie zaproszeni księża z Lublina, odbyły się pierwsze modlitwy wstawiennicze. Potem zaczęliśmy taką nieśmiałą ewangelizację. Pomogły nam w tym „Zeszyty Odnowy". Rozpoczęliśmy REO – Rekolekcje Ewangelizacyjne Odnowy: wyjazd weekendowy, keryg­mat, modlitwa o Ducha Świętego. To wszystko, co jest dzisiaj oczywiste, wtedy jeszcze było takie dosyć mało znane i dość niszowe, ale zaczęło przynosić owoce. Wspólnota najpierw z małej sali musiała się przenieść do dużej, potem z dużej do kaplicy i ciągle rosła.

Czyli współpraca z Odnową to było pasmo sukcesów?

Niestety były też bolesne momenty. Wspólnota podzieliła się. Wszyscy, którzy tamte czasy pamiętają, rozumieją, jakie to było trudne. Dostaliśmy zimny prysznic. Zrozumiałem jako uczestnik i organizator, że tam, gdzie są ludzie, tam są różne błędy i ludzkie słabości.

Jak dalej potoczyły się Księdza losy?

Kolejnym etapem w moim życiu była zmiana miejsca posługi. Zostałem kapelanem szpitala psychiatrycz­nego, potem dyrektorem ośrodka wspierającego chorych. Siłą rzeczy relacje ze wspólnotami osłabły. Ale to nie był koniec. Mój kolega, ks. Józef Hałabis, zapraszał mnie wielokrotnie na różne kursy ewange­lizacji, m.in. do Stryszawy, do Wspólnoty Chrystusa Zmartwychwstałego „Galilea". Zobaczyłem tam ewangelizację już w nowej, można powiedzieć, doj­rzalszej formie. To był program inspirowany i wciąż poprawiany przez J.P. Floresa i E. Tardiffa. Ważnymi momentami były także rekolekcje z o. Cantalamessą i innymi znanymi ewangelizatorami.

Jak udawało się Księdzu wykorzystać te spotkania w swoim duszpasterstwie?

Ważne dla mnie było przyglądanie się, jak wszystko wygląda z bliska. Zastałem tam dwie wspólnoty, które można by nazwać charyzmatycznymi. Pierwsza to odnowowa Wspólnota Jordan, a druga to jedna z filii „Galilei", której silny ośrodek był w Lublinie. Ich fundatorem był ten sam kolega, który zapraszał mnie na różne kursy. „Galileę" „przeszczepił" z parafii, gdzie pracował wcześniej, a Odnowę stworzył od zera. Obie do dzisiaj działają bardzo pięknie.

Jednym ze znaków ich dojrzałości jest to, że opiera się to wszystko na Panu Jezusie, a nie na księżach i liderach. Pomimo zmian personalnych wspólnoty wzrastają i to okazuje się najpiękniejsze.

Jak Ksiądz jako proboszcz ocenia współpracę ze wspólnotami?

Wydaje mi się, że współpracuje nam się dobrze, trzeba by oczywiście spytać jeszcze drugą stronę. To tak jak nie można pytać tylko męża, czy tworzy udaną rodziną, ale trzeba by zapytać i męża, i żonę.

Gdzie Ksiądz widzi ważne elementy, które pomagają w dobrej współpracy?

Pierwszą rzeczą jest wizja Kościoła w ogóle. Wydaje mi się, że w zależności od środowiska funkcjonują dwie sprzeczne – pokażę je na zasadzie pewnego przejaskrawienia. Pierwszą jest Kościół tradycyjny, w którym są starsze panie odmawiające różaniec. Proboszcz zajmuje się głównie finansami, remontami, ewentualnie troską o cmentarz. No i jeszcze są ministranci, ale też żeby nie byli za mali, bo tacy rozrabiają, niech będą tacy starsi, „już wąsaci", ale ich też nie za dużo. Powiedzmy, że to taki Kościół, gdzie wszystko jest bezpieczne, poukładane i bazuje na starszych osobach i wyłącznie udzielaniu sakramen­tów. I druga wizja: jest to Kościół, w którym są sami młodzi i głównie modlą się darem języków, bardziej używa się gitary niż organów i jest w ogóle tak, że jak katolik wejdzie, to się dziwi, czy to jeszcze katolicki Kościół, czy już nie. Wydaje mi się, że w naszych czasach Kościół potrzebuje połączenia jednego z drugim, żeby te dwie wizje się przeplatały, ponieważ są to dwie strony tej samej monety. Jeśli w parafii mają miejsce i czują się potrzebni i uszanowani ci starsi, z tradycją, doświadczeniem, zaangażowaniem, ale też mają miejsce ci, którzy mają zapał, jakieś ciekawe pomysły i nie są tępieni, mają do tego swoje istotne miejsce, salę, sprzęt i swoje zadania, to jedno z drugim da się pogodzić. Obserwuję wiele takich parafii, gdzie jedno i drugie działa, i to dobrze. Więc myślę, że od tego trzeba zacząć, od jasnej wizji. Druga rzecz to wlać w duszpasterstwo tradycyjne nowy zapał.

Nowe ruchy do Polski przychodziły z krajów zachodnich, zlaicyzowanych, gdzie są puste kościoły, gdzie nie ma dzieci na katechezie, gdzie kancelaria parafialna nie istnieje w takiej formie jak u nas i tam, żeby dotrzeć do człowieka, trzeba wyjść m.in. na plażę, na place, ulice miast. Robić ewangelizację w kawiarniach, bo w kościele ludzi już nie ma.

I myśmy tak na początku, w latach dziewięćdziesiątych próbowali robić: wychodzić na ulice z pantomi­mami. I to było piękne doświadczenie. Tylko że po latach posługi kapłańskiej widzę ludzi głodnych Pana Boga gdzie indziej, np. w kancelarii, gdzie przychodzi mnóstwo ludzi prosić o chrzest bez ślubu. Oni potrzebują, by ich zewangelizować. Mamy tłumy młodzieży do bierzmowania, której trzeba pomóc wybrać Jezusa. Nie trzeba wychodzić na place, oni są w kościele. Proboszcz ich przyprowadzi, a oni potrzebują świadków. Mamy młode małżeństwa, które przychodzą, bo mają katechezy – ich trzeba ewangelizować po prostu.

Apeluję do wszystkich wspólnot: zobaczcie, gdzie w parafii są ludzie, i do nich idźcie. Oni są głodni Pana Boga, tylko trzeba się nimi zająć. Gdy przychodzi do kancelarii człowiek, który nie zna jeszcze Jezusa i potrzebuje załatwić jakieś formalności, to próbuję go zaprosić na kurs ewangelizacyjny. Po takim kursie on jest zadowolony, my jesteśmy zadowoleni, dostaje dokument, jaki chciał (np. zaświadczenie, że może być ojcem chrzestnym albo że będzie bierzmowany jako dorosły). Narzeczonych zapraszamy na wieczory chwały, przychodzą, dostają podpis, są zadowoleni, widzą zupełnie inny Kościół.

Wspólnota Jordan zajmuje się u nas bierzmowanymi. Czyli młoda wspólnota nie idzie nie wiadomo gdzie, tylko idzie tam, gdzie czekają młodzi ludzie. Są na wyciągnięcie ręki, tylko trzeba się nimi dobrze zająć. Wspólnota Chrystusa Zmartwychwstałego „Galilea" robi tutaj kurs Alpha, więc kierujemy do niej różnych ludzi, często na zakrętach życiowych.

Udało nam się połączyć tradycyjne oczekiwania proboszcza z nowoczesnymi możliwościami, które dają wspólnoty o nowym zapale i nowych formach. Efekt jest taki, że oni czują się potrzebni, bo mają swoje nisze duszpasterskie.

A jeżeli mówimy o Księdza kapłańskim życiu, to proszę powiedzieć: gdyby nie Odnowa, to czego by w nim zabrakło?

To jest bardzo dobre pytanie. Kiedyś zadawałem sobie jeszcze głębsze: Kim bym był, gdybym nie był księdzem? I wiem, że byłoby ze mną bardzo kiepsko. Nie wiem, czy bym wiary nie stracił. Miałem dosyć trudne życie i gdyby nie powołanie kapłańskie, to byłoby bardzo źle. Doszedłem do wniosku, że powołanie nie jest dodatkiem, czymś, co mogę sobie wybrać jako jedną z wielu możliwości. Nie. Pan Bóg ma chyba dla każdego z nas jedną najlepszą możliwość. Nie wiem, jak moje kapłaństwo by wyglądało, gdyby nie było wspólnot, różnych rekolekcji. Chyba mógłbym się zatrzymać na jakimś etapie prawnego widzenia Kościoła – żył i działał: stąd dotąd.

Następnie przyszła posługa proboszcza. Czy wtedy doświadczył Ksiądz zderzenia z jakąś ścianą?

Z dzisiejszej perspektywy myślę, że raczej nie. Najpiękniejszym czasem był ten po święceniach. Pełen zapału bycia wikariuszem, bycia ze wspólnotami. Czy bym miał siłę teraz tak pracować jak wtedy? Nie wiem. Chyba nie, musiałbym się pozbyć wielu innych obowiązków, ale co dobrego wtedy się udało zdobyć, co udało się doświadczyć, to jest na całe życie. Myślę, że każdy etap w przypadku księdza ma jakąś swoją specyfikę, jakieś swoje wartości. Nie da się wejść do wspólnoty młodej, mając pięćdziesiąt lat… można próbować, ale to jest trudniejsze. Jeśli ma się – powiedzmy – około trzydziestu lat, to różnica jest mniejsza, łatwiej się młodych rozumie, więc jeśli w tym czasie tych młodych się pozna, to jest to doświadczenie na całe życie.

Co jest najtrudniejsze w byciu proboszczem?

Powiedziałbym… może to zabrzmi źle, ale bycie dobrym fachowcem. Żeby proboszcz czy inny ksiądz rozumiał język różnych ludzi, którzy są w Kościele, ponieważ każda wspólnota mówi trochę innym językiem, ma swój świat i tego świata z książek się nie pozna, tylko trzeba z tymi ludźmi pobyć. To trochę tak, kiedy pojedzie się gdzieś do innego kraju. Wcześniej np. wiemy, jak on wygląda, ale dopóki tam nie pojedziemy, to jeszcze nie jest to; trzeba się tam rozejrzeć i poczuć klimat. Dzięki doświadczeniu wspólnot w moim życiu łatwiej mi się rozmawia, łatwiej sobie wyobrazić, czego można oczekiwać, a czego nie, ale także o potrzebach i możliwościach tych wspólnot.

Przez pierwsze trzy lata proboszczowania miałem co roku mniej ludzi w kościele. To jest frustrujące dla młodego, pełnego zapału proboszcza, który myśli, że już coś umie, że coś wie, i próbuje to robić, ale nie wychodzi mu tak idealnie, jak zakładał; wie to, bo co roku liczy wiernych. W 2014 roku zrobiliśmy trzy rzeczy: dobre misje parafialne – ośmiodniowe, przygotowywane przez rok, omodlone z różnych stron: przez klasztory kontemplacyjne i tu w parafii, wszystkie wspólnoty również były proszone o modlitwę. Przygotowaliśmy kaplicę adoracji. I trzecie – zaczęliśmy pisać listy do parafian, dwa razy w roku; efekt jest taki, że poza tym rokiem pandemicznym co roku jest więcej ludzi w kościele i pozostaje pytanie, co zadziałało. Więc moja odpowiedź jest taka, że to Pan Jezus zadziałał.

Dobrze oczywiście, kiedy proboszcz potrafi się spotkać z szefami grup, zapytać, czego wspólnoty potrzebują. My takie spotkanie robimy przynajmniej raz w roku – to tak zwana rada liderów, czyli wszystkich grup. Zbieramy się, rozmawiamy, ustalamy od strony technicznej, jakich sprzętów potrzebują, jakich sal, kiedy się spotykają itd., żeby czuli się bezpieczni i wiedzieli, gdzie jest ich miejsce. Pytam o różne pomysły, o to, jakie mają wizje. Niektórzy mają bardzo dopracowane, inni nie mają specjalnych, bo oni nigdy nad tym się nie zastanawiali, modlą się po prostu i tyle – i chwała Bogu za to, to wystarczy. Ale rozmawiamy ze sobą i Pan Jezus jakoś poprowadzi.

Czy charyzmatyczność wspólnot na parafii jest dzieląca? Jak poradzić sobie z niezrozumieniem?

Gdy przychodzę do parafii i są w niej wspólnoty, próbujemy się zapoznać. Oni mają swój plan, ja mam swój i po kilku latach albo te plany się uzupełniają, albo się kłócą. Więc tu się nie pokłóciły, uzupełniały się. Ja się cieszyłem z wszystkich grup, które są w parafii, próbowaliśmy je właśnie w ten nasz parafialny rytm włączyć, chyba się udało. Ja myślę, że tutaj to tak trzeba się modlić, mieć nadzieję, że wspólnoty też się modlą i Pan Jezus sobie poradzi. Natomiast czy jakaś metoda jest superskuteczna, typu dodaj, zamieszaj i zadziała… Nie jestem pewny, czy da się metodami zbawić świat. Pan Jezus zbawia świat. Doświad­czeniem proboszczowskim jest to, że czasami nie wiadomo, co zadziała.

Czy udało się przenieść życie wspólnotowe na parafię i plebanię?

Nie do końca. Mamy do siebie zaufanie, mamy do siebie szacunek, możemy współpracować dobrze. Wydaje mi się, że to udało się zrobić. Ze sformalizowaniem życia wspólnotowego, tworzeniem grafików spotkań jest zawsze zagrożenie, że możemy to zrobić, ale nie mieć ze sobą głębszych relacji albo mieć do siebie jakieś różne urazy. Wydaje mi się, że pracuje nam się dobrze i że coś z braterskiego współżycia kapłanów promieniuje na parafię. Wierni są inteligentni i wyczuwają, co się dzieje na plebani. Jeśli wszyscy razem bez rywalizacji pracują, to to się przekłada potem dalej na liturgię i duszpasterstwo. Tak samo ważny jest szacunek między grupami, czego na początku nie widziałem. Zauważalna była rywalizacja, niezrozumienia, szkodliwe podejście: oni są tacy, my tacy. Udało nam się wypracować to, że teraz wszyscy wiedzą, że mamy jeden cel. Może w różny sposób wyrażamy to dążenie do celu, rozmaitymi środkami, ale sobie ufamy. Nie ma już żalu, że ktoś komuś zajmuje kościół albo salę, tylko jest pytanie, kiedy sala jest wolna, byśmy mogli z niej skorzystać.

Dlaczego wspólnoty w parafii są tak ważne?

Moja parafia jest olbrzymia. I trzeba sobie pokornie powiedzieć: do wielu świeckich ja jako ksiądz nie dotrę, bo mówię swoim kościelnym językiem. Z jednej strony obserwuję czasem, jak na kursach ludzie świeccy mówią katechezy, i myślę sobie: „Jak on fatalnie to mówi, ja bym powiedział to trzy razy lepiej", ale z drugiej strony widzę, jak ludzie płaczą, słuchając tej katechezy, bo ten człowiek mówi takim językiem który do tych ludzi trafia. Ja tego języka już nie znam i może nigdy się go nie nauczę, więc uważam, że to jest wielki skarb.

Po pierwsze, jakaś grupa ludzi zaangażowanych formuje się, to są apostołowie – można powiedzieć, to są ci, którzy znają Ewangelię i potrafią ją przekazywać dalej. Wiele razy jest to też świadectwo – np. obserwuję ludzi, którzy wchodzą pierwszy raz na kurs Alpha i są po prostu zaszokowani, jak to takie rzeczy w parafii się dzieją. Parafia kojarzy im się z nudą, smutkiem, chłodem, niezbyt posprzątaną salą o nieświeżym zapachu. Natomiast kiedy widzą przygotowane, ustrojone stoły, mnóstwo ludzi mło­dych czy takich w sile wieku, nie zrezygnowanych i nie przestraszonych, tylko wesołych, to niektórzy wycofują się, mówią, że to chyba pomyłka albo jakieś przyjęcie rodzinne. Trudno stwierdzić, jak to działa, ale uważam, że to jest bezcenne. Każda wspólnota to skarb przy parafii, wprawdzie kruchutki, bo można go stracić: ludzie się wypalą, pokłócą, przestaną się modlić, ktoś ich źle potraktuje, wiele różnych błędów można popełnić i popsuć. Natomiast jeśli wspólnota działa, to jest skarb.

To tak jak mówi się o różnorodności biologicznej w lesie: każde drzewko, każda roślinka ma swoją wartość – są duże drzewa i małe roślinki, ale wszystko razem jest potrzebne. Jak się jakiś gatunek wytępi, wszystko zaczyna obumierać. Są też różne parafie i to oznacza, że jakaś wspólnota nie musi być wszędzie. Jeśli gdzieś jest, to prawdopodobnie Pan Bóg ją tam chciał i będzie się rozwijać, ale może przyjść czas, że jej nie będzie.

Znalazłem w parafii taką skrzynię z napisem Bractwo Światła, ale nawet nie wiem, co to była za grupa.

Był czas, że taka grupa okazywała się potrzebna w Kościele, a teraz tego nie ma. Być może za dwadzieścia lat Pan Bóg da jakieś nowe wspólnoty, coś innego powstanie w Kościele.

Czyli taką płaszczyzną zdobywania zaufania, również dla proboszczów w parafiach, jest pokazanie, że wspólnota nie jest sama dla siebie, ale też są konkretne owoce dla parafii.

Wydaje mi się, że szczególnie Odnowa w Duchu Świętym – jeśli nie jest otwarta na ewangelizację sama czy we współpracy z innymi, to zacznie gasnąć. Nie jestem przekonany, że charyzmaty takie, które są we wspólnocie, są tylko dla jakiejś grupki dwudziestu, trzydziestu osób i dalej koniec. Duch Święty przyszedł do apostołów w kontekście ewangelizacji, ludzie się nawracali i wszędzie po kolei, np. Dzieje Apostolskie, to jest Duch Święty i misja, Duch Święty i misja. Nie ma Ducha Świętego zamkniętego i to naturalny proces oczyszczania wspólnoty, ponieważ przy ewangelizacji motywacje się oczyszczają, ludzie się otwierają, uczą się, przychodzą nowi, przynoszą coś nowego.

Niektórzy niestety odchodzą, bo im się zmienia kontekst życiowy. Dopóki byli samotni, mogli być we wspólnocie, teraz w małżeństwie nie bardzo mogą, czasem zmieniają pracę. Jeśli jest ewangelizacja, przychodzą nowi – to wszystko trwa. Jeśli tego nie ma, może się przykurzyć, zestarzeć.

Sama nazwa Odnowa mówi o odnawianiu, a odnawiać się, stojąc w miejscu, to musi dziwnie wyglądać. Krok do przodu jest niezbędny. Myślę, że wtedy i Pan Bóg charyzmatów nie będzie skąpił i będzie radość działania, wtedy też łatwiej swoje miejsce w parafii odnaleźć. Być może są takie wspólnoty w Duchu Świętym, być może Pan Bóg chce ich w takim kształcie, że np. dwadzieścia osób spotyka się, modlą się sami dla swojego uświęcenia, jednak bardziej bliska przekazu biblijnego jest wspólnota otwarta na ewangelizację.

Mówi Ksiądz o charyzmatach, budzeniu ich w życiu parafialnym, ale chyba na parafii przy planowaniu, nie korzysta Ksiądz jeszcze z proroctwa?

Wspólnoty same dla siebie korzystają, szerzej przy planowaniu życia parafialnego nie, choć wiele pomysłów duszpasterskich powstaje podczas modlitwy, gdy siedzę w kaplicy i modlę się nad jakimś problemem.

Czy obecność Odnowy w parafii wpływa na ucharyzmatycznienie wszystkich parafian?

Nie. Jest to tak jak we wspólnocie charyzmatycznej: to, że ktoś się modli językami, nie znaczy, że teraz wszyscy będą się modlić w ten sposób. To nie jest ta droga i nawet nie ma co dążyć do tego. Natomiast trzeba zrobić wszystko, by parafia harmonijnie się rozwijała. Wielu tylko przejdzie przez wspólnotę jak przez filtr, czyli przejdzie, zostawi swoje brudy, pój­dzie dalej, ale ten filtr podziała, bo zobaczą trochę żywego Kościoła, doświadczą Pana Boga, zoba­czą innych ludzi i nawet jeśli pójdą w świat z tym doświadczeniem i do wspólnoty nigdy nie trafią, będą mieli w pamięci, że Kościół tak wygląda, że jest inny. Więc nie żałujemy, że ktoś przyszedł i odszedł, może tak ma być. Nie każdy do wspólnoty trafi i taka stuprocentowa skuteczność ewangelizacji też byłaby dziwna, ludzie baliby się przychodzić na taką ewangelizację. Parafia jest dla wszystkich, a w niej są poszczególne duchowości.

Jak poradzić sobie z brakiem owoców, klęskami w duszpasterstwie?

Pamiętam, że po święceniach tęskniłem za tym, by zobaczyć owoce swojej pracy. Szukałem sensu ewangelizacji, głoszenia kazań, którym poświęcałem wiele energii. A nie było widać, by ktoś po nich się nawracał. W codziennym wirze pracy nie widać takich rzeczy, ale są bardzo dostrzegalne we wspólnotach. Z rekolekcji na rekolekcje następuje przemiana smutnych, biednych, często tylko po trzech dniach, w szczęśliwych, zadowolonych, uśmiechniętych. W ludzi, którzy mają przyjaciół i nagle im się wszystko w życiu – na ten moment – poukładało. Podobnie jest ze wspólnotami. Przecież nie wszystkie rekolekcje kończą się zawiązaniem wspólnoty. Są rekolekcje, które człowiek odbywa i zawsze coś zyskuje, coś widzi, może kiedyś wróci w innym miejscu, coś mu się w głowie poukładało, wyspowiadał się po wielu latach, czuł się bezpieczny, zmobilizowany, więc to też jest cenne. Przez lata czujemy, że przez różne kursy przepłynęły setki osób, może tysiące. Nie wszyscy zostali we wspólnocie, nie każdy ma powołanie do wspólnoty, tak to widzę, ale doświadczyli czegoś dobrego, więc za to też trzeba być wdzięcznym.

Super. No i dochodzimy do finału naszej rozmowy, ponieważ Odnowa w tej parafii wydała bardzo konkretny owoc, czyli projekt „Woda Żywa". Czym jest „Woda Żywa" dla Księdza proboszcza?

Najpierw to była dla mnie radość, że jest jakaś metoda, że są młodzi ludzie, którzy zajmują się ludźmi młodymi. Bierzmowanie, jak wiadomo, może być uroczystym pożegnaniem z Kościołem. Dużo się słyszy o klęskach i o tym, jak ktoś szczerze mówi, że z tej ewangelizacji nic nie wychodzi i trudno cokolwiek wymyślić. Więc cieszyłem się, że jest grupa młodych ludzi, starałem się ich wspierać, jak mogłem. A to, że jest ksiądz z nimi i że oni zajmują się bierzmowanymi, to dla mnie była przede wszystkim Dobra Nowina, że coś takiego istnieje. Potem wiedziałem, że wszystko zaczyna się rozwijać, z roku na rok ci głoszący zbierają doświadczenia, to się kręci, bo wiadomo, że nic nie staje się doskonałe od razu. I po latach powstała dojrzała metoda, więc to jest wielka radość. Oczywiście nazwa powstała, żeby odróżnić to od innych narzędzi, które już istniały, bo młodzi w Jordanie inspirowali się i Alphą, i innymi kursami, m.in. SESA. Wielką ulgą jest to, że kiedy biskup w czasie sakramentu bierzmowania pyta mnie, czy ta młodzież została przygotowana, to spokojny odpowiadam, że przez wiele dni słuchała Słowa Bożego i była na modlitwie – i wiem, że oni naprawdę słuchali Słowa Bożego.

Co wyjątkowego jest w „Wodzie Żywej"?

Tam, gdzie jest kerygmat, tam, gdzie jest mowa o Duchu Świętym, wszystkiego od zera się nie wymyśli, ale ważne było to, że oni wzięli pod uwagę specyfikę młodych, wieku gimnazjalnego, i parafię. Pewne tematy zostały dodane, rozwijane i po dziesięciu latach powstało nowe narzędzie. To jest wielka, wielka radość. Kluczowy zawsze staje się weekend z Duchem Świętym – to swoisty przełom. Istotne są też spotkania inspirowane kursem Alpha, czyli rozmowa przy jedzeniu. Młody człowiek przychodzi na spotkanie i jest zmęczony po szkole, głodny, spło­szony, często ma uprzedzenia do Kościoła, nawet do tych animatorów, więc pierwsza rzecz – to trzeba go nakarmić, trzeba zaprosić, żeby usiadł, żeby sobie pogadał, żeby z niego napięcie zeszło, żeby poczuł się człowiekiem w tym wszystkim, a nie kolejny raz został wepchnięty w foremkę. Porównuję taką ewangelizację do spotkania Robinsona z Piętaszkiem. Robinson nie zaczynał z Piętaszkiem od wykładów na temat kultury brytyjskiej: on go po prostu nie spłoszył, potem go nakarmił, dał coś fajnego. Kiedy taki młody człowiek już się oswoi, możemy go uczyć języka; kiedy go tego nauczymy, możemy rozmawiać o wyższych sprawach itd. – w ten sam sposób widzę podejście do bierzmowanych.

Co tak bardzo porusza młodych podczas weekendu z Duchem Świętym?

Jest to wyjazd, podczas którego młodzi ze zdumieniem patrzą, że ich koledzy i koleżanki też przyjechali. Trzeba pamiętać, że wśród młodych jest wielki lęk, żeby nie być innym, żeby nie być odrzuconym z powodu inności. Oni niby wszyscy chcą być oryginalni, ale kiedy się patrzy na to, jak się ubierają, to widać, że mają taką samą fryzurę, noszą takie same ubrania… wszyscy są jak spod pieczątki – jednakowi, ponieważ boją się, żeby ich ktoś nie odrzucił. I kiedy jadą na ten weekend, nie wiedzą, kto tam przyjedzie, ponieważ nie jadą autokarem, tylko indywidualnie – autobusami, samochodami. Nagle zjeżdżają do domu rekolekcyjnego i patrzą, że ten ich kolega, który się niby buntował przeciwko Panu Bogu, też jest i ta koleżanka, która wydawała się prawie feministką, kilkunastoletnia, przeciwko wszystkiemu zbuntowana, też jest, i jeszcze ten jest, i tamten jest – i wtedy mają przede wszystkim odkry­cie, że do tamtych też coś dotarło. Myślą sobie: „Nie jestem dziwolągiem, wierząc w Pana Boga" – to jest bardzo ważne stwierdzenie wśród młodych. I młodzi sami przyznają, kiedy mówią świadectwa na koniec, bo tam dajemy im na to szansę, żeby powiedzieli, że to był dla nich przełom. To samo animatorzy mówią: wielu się zmieniło, inaczej zaczęło mówić, inaczej zaczęło się modlić po tym weekendzie.

I tak na koniec: gdy myślimy o pracy Odnowy w Duchu Świętym, to czy Ksiądz, przychodząc na parafię, miał jakieś oczekiwania wobec takiej wspólnoty, na coś Ksiądz liczył?

Ja jako proboszcz byłem przede wszystkim wystraszony, ponieważ moja praktyka parafialna była bardzo mała: tylko przez trzy lata posługiwałem jako wikariusz. Musiałem więc pozbierać wszystkie klocki, zobaczyć, co z tego mogę poukładać. Na plebanii trwały remonty; to był długi proces na przestrzeni kilku lat, aby stworzyć warunki fizyczne: żeby było ciepło, żeby sale wyglądały w miarę przyzwoicie. Dochodziły także kwestie ogrzewania kościoła, żeby można było czuwanie zrobić.

W międzyczasie przychodzili nowi księża, każdy coś wnosił, pojawiali się nowi ludzie we wspólnotach. To ewoluowało; dokładnego programu, co mam zrobić, przez te lata nie miałem. Pan Jezus prowadził. Mój projekt był taki: jestem księdzem, chciałbym, żeby wszyscy parafianie poszli do nieba. A co do oczekiwań wobec wspólnot – to by każda była wierna swojemu charyzmatowi, żeby każdy robił to, co umie najlepiej i do czego go Pan Bóg powołał. Wtedy każda wspólnota ma swój kolor, smak i można się uzupełniać. Wiem, czego oczekiwać. Ci, którzy są w kole różańcowym, modlą się na różańcu i wiem, że mogę ich poprosić: „Módlcie się o to i o to, bo jest ciężka sprawa w parafii" i oni się modlą. Są ludzie, którzy mają doświadczenie wspólnoty, ewangelizacji, im mówię: „Przyjmijcie nawet do wspólnoty, wymyślcie, zróbcie jakieś wydarzenie, żeby można było tam zaprosić ludzi, którzy Pana Boga dawno nie widzieli, a już na mszy świętej się nudzą i nie wiedzą, o co chodzi. Wreszcie coś dotrze do nich".

A w kontekście innych księży, proboszczów co może być takiego w Odnowie budzącego lęk albo jakąś niepewność o parafię?

Generalnie wspólnoty są wymagające. Potrzeba miejsca, uczestnicy późno wychodzą z domu parafialnego, świecą światło, brudzą czasami – oczywiście mówię to z uśmiechem, ale niektórzy księża mogą mieć taką wizję, że świeccy na plebanii – że tak powiem – wywołują pewien niepokój, ale gorszą rzeczą jest pusta plebania. Współczuję proboszczom, którzy mają jakąś jedną wielką salę, która jest i refektarzem, i jadalnią, i służy do spotkań wspólnot – no to wtedy będzie trudno. Mam ten komfort jako proboszcz, że mam duży dom parafialny z wieloma salkami, a także czterech wikariuszy i rezydentów, więc można tę pracę ze wspólnotami podzielić. Choć marzy mi się ciągle jakaś sala na pięćset osób, ale nie ma miejsca na to, żeby ją wybudować.

Inną kwestią jest to, że jako ksiądz po pięćdziesiątce rozumiem ograniczenia siłowe. W pewnym wieku człowiek nie ma już siły i jak przychodzą młodzi, którzy kolejny raz chcą się spotkać, proboszcz wcale nie jest zachwycony – nie z powodów teologicznych bynajmniej, zwyczajnie nie ma siły. To jest starszy facet, który już różnych rzeczy się w życiu narobił i już po prostu nie ma siły – trzeba to uwzględnić. Zapał młodych to jest rzecz jedna, a druga to siły starszego.

A czy jest na to jakieś lekarstwo?

Modlić się, jedni za drugich. Proboszcz powinien co jakiś czas uklęknąć i po prostu przypomnieć sobie, jakie ma wspólnoty, i za każdą po kolei się pomodlić. Może to też zrobić, odprawiając mszę za parafian. To jest kruchy skarb, który będzie w parafii lub nie. Niezbędna jest troska biskupa o to, by do parafii, w której są wspólnoty, zakorzenione, z tradycjami, silne, kierować księży, którzy mieli doświadczenie wspólnotowe w seminarium albo przynajmniej mają pragnienie pracy. Jest grupa kapłanów, która nie ma daru do tego, tak jak jest grupa, która nie ma daru śpiewu. Ja np. nie potrafię śpiewać i gdyby ktoś mnie wysłał do zespołu muzycznego albo kazał się opiekować scholą, to pewnie bym się opiekował, ale ta moja opieka byłaby słaba. Są tacy, którzy nie mają za bardzo daru do katechezy i wiedzą, że się męczą, więc może być tak, że trafi się ksiądz, który nie miał nigdy doświadczenia wspólnoty. Wspólnota jest dla niego zupełnie czymś abstrakcyjnym, obcym i teraz kazać mu zajmować się wspólnotą… No jeśli jest bardzo święty, to może wejdzie, zacznie się modlić, ale może być wystraszony, może mieć uprzedzenia, może nie rozumieć, czego oni w ogóle od niego chcą, co oni do niego mówią. W formacji w seminarium potrzeba więcej troski wychowawców o to, że kiedyś ten młody kleryk pójdzie na parafię i spotka konkretnych ludzi, więc dobrze, żeby chociaż w wakacje klerycy różne wspólnoty odwiedzali. Żeby w każde wakacje kleryk do innej wspólnoty jeździł, na rozmaite rekolekcje, żeby trochę zakosztować, zobaczyć, spotkać się z tymi ludźmi, żeby mieć jakieś wyobrażenie praktyczne.

Dziękuję za rozmowę.

xb2ap3 large xwss.jpg.pagespeed.ic.5sXmMk ctK

Ks. Waldemar Sądecki Proboszcz parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Lublinie, w której powstał i funkcjonuje projekt dla bierzmowanych „Woda Żywa".

Informacja o plikach cookie

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.